Prąd z wody straszy Gruzinów. Chcą zatapiać całe wsie
16 December 2015, Wyborcza.biz
– Gdy budowali elektrownię, w ogóle nie było mowy o żadnym zagrożeniu. Nawet nam nie tłumaczyli, na jakiej zasadzie będzie ona działać. Dopiero teraz dowiadujemy się o niebezpieczeństwie – tłumaczy Eteri.
Rozmawiamy w jej sklepiku w małej wsi Chertwisi w regionie Samcche-Dżawachetia na południu Gruzji przy granicy z Armenią. Tuż za wsią u zbiegu rzek Parawani i Mktwari jesienią 2014 r. powstała elektrownia wodna. Część wody z rzeki Parawani skierowano do kilkunastokilometrowego tunelu prowadzącego do elektrowni. W ten sposób zmieniono bieg rzeki. Z powodu elektrowni woda, która do tej pory wpadała do Mktwari tuż za Chertwisi, wpada teraz do niej wcześniej, tuż przed wsią.
– Poziom rzeki Parawani spadł o 90 proc. Pozostałe 10 proc. to stanowczo za mało, by utrzymał się ekosystem. Słupy sieci energetycznej przecinają szlaki migracyjne ptaków – wylicza Dato Czipaszwili z gruzińskiej organizacji Green Alternative. – Ta elektrownia w ogóle nie pracuje na korzyść Gruzji – dodaje.
Zamiast Gruzinów pracują Turcy
Elektrownię wybudowali Turcy. Zgodnie z umową zawartą przez rząd z Geor-gian Urban Energy, spółką należącą do tureckiej grupy Anadolu, tylko przez dziesięć lat prąd z elektrowni musi trafiać na gruziński rynek. Umowa zobowiązuje Turków do sprzedaży energii przez trzy zimowe miesiące, bo wtedy Gruzja ma deficyt. Po dekadzie takiego zobowiązania już nie będzie. Całość produkcji będzie mogła iść na rynek turecki, gdzie ceny prądu są dużo wyższe niż w Gruzji, a więc eksport jest dużo bardziej opłacalny.
Turcy, budując elektrownię w Gruzji, skorzystali z ulg i zwolnień. Tego typu zachęty dla inwestorów Gruzja wprowadziła już w 2004 r. Teoretycznie byli zobowiązani do zatrudnienia miejscowych, ale na 519 osób zatrudnionych w trakcie budowy, tylko 19 pochodziło z Gruzji.
– Prowadzą złoty biznes. Płacą tylko podatek od nieruchomości, żadnego podatku od dochodu. Stawka nałożona na eksport prądu wynosi zero – denerwuje się Czipaszwili.
Budowa elektrowni Parawani pochłonęła 160 mln dol., z czego jedną czwartą wyłożył Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju. – Zaskarżyliśmy ten projekt budowy pod koniec 2011 r. EBOiR przyznał, że nie ma całej dokumentacji w języku angielskim, lecz tylko najważniejsze – ich zdaniem – fragmenty umowy – opowiada Czipaszwili. – Po dwóch latach przyznali, że poziom wody w rzece Parawani jest za niski, że istnieje zagrożenie dla migracji ptaków. Ryzyko powodzi miało być wyjaśnione w późniejszych konsultacjach – dodaje.
Do konsultacji ze społecznością nigdy jednak nie doszło, a przygotowany przez międzynarodowy zespół ekspertów raport o potencjalnym zagrożeniu powodzią turecki koncern utajnił.
– Czasami trzeba poświęcić coś dla rozwoju kraju. Niektórzy idą na wojnę, a czasami ktoś w Tbilisi czy wsi, w której ma powstać elektrownia, musi coś poświęcić – mówi minister energetyki Ilia Eloszwili, kiedy pytam go o szeroko pojęte koszty budowania elektrowni wodnych.
Zatopić wieś
Tbilisi od dawna planuje m.in. budowę elektrowni w górzystym regionie Swanetia na północnym zachodzie Gruzji. Do realizacji projektu konieczne jest zatopienie wsi Chudoni. Będzie to oznaczać przesiedlenie ok. 2 tys. osób. Rząd zapewnia o “przyzwoitych” rekompensatach, ale górale ze Swanetii nie chcą opuszczać ziemi przodków ani pozwolić na niszczenie przyrody.
Tym bardziej że wiele wskazuje na to, iż może się powtórzyć historia elektrowni Parawani i najbardziej skorzysta zagraniczny inwestor. Rząd sprzedał bowiem rumuńskiemu koncernowi Trans Electrica ponad 1,5 tys. ha ziemi (przekazywanej w lokalnej społeczności z pokolenia na pokolenie bez żadnej dokumentacji) za jednego dolara.
– Mamy dwa cele. Po pierwsze, zwiększać naszą zdolność do tranzytu gazu i produktów naftowych. Po drugie, wykorzystać w największym stopniu nasze zasoby naturalne. Mamy 26 tys. rzek, korzystamy z ich potencjału tylko w 12 proc. Rocznie konsumujemy 10 mld kWh. Zimą brakuje nam ok. 800 mln kWh, które importujemy z Rosji, to 7-8 proc. – wyjaśnia wiceminister. Eloszwili utrzymuje, że budowa kolejnych elektrowni wodnych pozwoli Gruzji uniezależnić się od zewnętrznych dostaw. Według niego umowa zobowiązująca Anadolu do sprzedaży prądu tylko przez dziesięć lat nie jest niczym niewłaściwym. Utrzymuje też, że energetykę można oddzielić od polityki.
– Zawsze trzeba dążyć do równowagi i utrzymywać połączenia energetyczne ze wszystkimi sąsiadami. Nie można być zależnym od jednego kraju. Trzeba mieć możliwość przełączenia się – tłumaczy Eloszwili. – Rosja jest naszym najlepszym partnerem. Nawet w czasie wojny w 2008 r. prąd płynął, a my płaciliśmy regularnie za dostawy. Kupujemy teraz np. gaz od Azerów, ale jeśli Rosjanie dadzą niższą cenę, to zmienimy dostawcę – dodaje.
*Tekst powstał dzięki wsparciu finansowemu Grupy Zagranica, federacji polskich organizacji pozarządowych zaangażowanych we współpracę rozwojową, wspieranie demokracji, pomoc humanitarną i edukację globalną.
Theme: Energy & climate
Location: Georgia
Project: Hydropower development in Georgia
Tags: Georgia | energy | hydropower